Śruba w oponie ponad 1000 km od domu

A oto i owa śruba

A oto i owa śruba

Wybierając się w długą podróż, każdy chce dojechać na miejsce bezpiecznie i bez niespodzianek. Nie zawsze się udaje – i co wtedy? Czasami pomaga przypadek…

Opowieść z cyklu “podróż z przebojami”.

Wracając z wyjazdu w odległy zakątek Europy, byliśmy we Francji, na autostradzie, niedaleko granicy niemieckiej. Jazda się już nam nieco dłużyła. Niedawno zjedliśmy sobie obiad. Było spokojne, sobotnie popołudnie.

W pewnym momencie, z tyłu któraś opona nagle “pompnęła” i od tej chwili było słychać charakterystyczne “łu-łu-łu”. Najpierw pomyślałem, że to może taki specyficzny asfalt. Ale kawałek dalej, po zmianie nawierzchni, zacząłem się niepokoić. Postanowiłem nic z tym nie robić we Francji. Bez znajomości języka francuskiego, tam nawet w McDonaldzie trudno coś kupić.

Po przejechaniu do Niemiec, na pierwszym parkingu przy A5 sprawdziłem koła. Na pierwszy rzut oka było ok. Już chciałem wsiadać, ale jeszcze dokładniej spojrzałem na koła od tyłu… i znalazłem śrubę wbitą w lewe, tylne koło. A tu w aucie tylko dojazdówka…

Nigdy jeszcze nie znalazłem się w takiej sytuacji. Sobota, późne popołudnie, Niemcy, do domu daleko. Wszystkie serwisy pewnie nieczynne. Opona wyglądała dobrze, powietrze chyba nie schodziło.

Podzwoniliśmy do krewnych i znajomych, czy mają jakieś doświadczenie w takiej sytuacji i co robić. Były dwie opinie: 1. jak najszybciej naprawiać, 2. jeśli powietrze trzyma – jechać. 

Podjechaliśmy na najbliższą stację paliw i zapytaliśmy o jakiś działający serwis w okolicy. Sprzedawca dał nam numer do ADAC. Hmm…, nie o to nam chodziło. Jakoś nie “widziałem” specjalisty z ADAC naprawiającego nam oponę. W wyobraźni miałem obraz zdejmowanej z felgi opony, łatanej i montowanej z powrotem itd., itd.

Znajomy Niemiec, mieszkający nieopodal, sprawdził, że w okolicy nie ma działającego o tej porze serwisu. Na stacji stały TIRy. Podszedłem do jednego, z polską rejestracją. Zapytałem kierowcę, jako fachowca z doświadczeniem, co sądzi. Powiedział, że skoro powietrze nie schodzi – można jechać, choćby 2 tygodnie.

Na wszystkie telefony i dyskusje straciliśmy dużo czasu. Zmieniliśmy rezerwację hotelu na miejsce bliższe o 300 km. Tam mieliśmy chociaż szansę “dzisiaj” dojechać. No i ruszyliśmy, nie przekraczając 120 km/h. Ze dwa razy stawaliśmy na parkingu, oceniając sytuację – było w porządku.

Po jakichś 200 km stanęliśmy na stacji, by sprawdzić ciśnienie w tylnych oponach nie na oko, tylko na pompie. Było idealnie. Tam też kupiliśmy kanapki na kolację do hotelu. Przy zakupie, z głupia frant zapytaliśmy o jakiś serwis w pobliżu, który by naprawił oponę. Sprzedawca powiedział, że 6 km dalej, po zjeździe w prawo jest stacja z serwisem i że jeszcze pracują 1 godz., a była już tak 20:30.

Szybko tam podjechaliśmy. Pracowali! Okazało się to być także jakimś lokalnym centrum ADAC. Ich żółte vany i lawety wyjeżdżały na wezwania. Szef rozliczał jakieś auto zastępcze i krzyczał do telefonu. Młody (koło 30-tki) pracownik podszedł, po dłuższej chwili, obejrzeć nasze koło. Fachowo wkrętakiem podważył łeb śruby i zasyczało. “Przebita” stwierdził i dodał, że jak wyleci śruba, zejdzie i powietrze. Pytanie “Da się naprawić?”, skwitował – “Zapytam szefa”. Szef odparł krótko: “Da się naprawić – w poniedziałek rano”.

Specjalista, który nami się zajął sprawdził jeszcze, czy mają takie opony na wymianę – nie mieli. Spojrzeliśmy na niego – to co, pozostaje jechać? Do Polski daleko, 2 dni czekać nie będziemy. Jeszcze zapytaliśmy jak szybko można jechać. Odparł, że nie jest w stanie nic tu doradzić. Ani nie powie jak szybko ewentualnie zejdzie powietrze, gdy śruba wyleci. Może powoli, a może gwałtownie.

Przejął się chyba naszą sytuacją, bo powiedział, że ma znajomego, który może naprawi koło. Zadzwonił do niego, ale znajomy był na “feście” i nie był w stanie pomóc. Najwyraźniej żal mu się nas zrobiło, bo po chwili zapytał czy mamy czas. Na zdziwione spojrzenie, uśmiechnął się – “musicie mieć czas”. “Macie GPS?” Mieliśmy, więc napisał adres w pobliskiej miejscowości, dokąd mamy podjechać, pod serwis samochodowy. Mamy tam czekać 1-1,5 h, aż on tu dokończy pracę i przyjedzie sam nam koło naprawić. Była ok. 21:30, robiło się szaro, ale w trochę lepszym nastroju pojechaliśmy.

Dojechaliśmy tam bez kłopotu, pod ten serwis, o którym mówił (a było serwisów i salonów różnych marek w okolicy kilka). Poczekaliśmy, jedząc zakupione szczęśliwie wcześniej kanapki. Po ok. pół godzinie przyjechał. Otworzył serwis, wjechałem, a on od razu zabrał się do pracy i uwinął się z tym fachowo może w 10 min.

Podniósł auto z lewej strony na podjezdnym podnośniku. Ustawił odpowiednio koło. Przygotował zestaw naprawczy. Wyjął śrubę. Szybko narzędziem z zestawu oczyścił otwór, innym narzędziem czymś ten otwór zapchał. Dopompował koło, dorównał ciśnienie do prawego, postawił samochód i już.

Na pytanie, czy oponę trzeba potem wymienić, stwierdził, że zdecydowanie nie. Jest jak nowa. Na inne pytanie, czy coś takiego, jako pomoc ADAC na drodze też by zrobił, odparł, że nie. Że tylko uruchamiają auto, a jak się nie da – podholują. Ciekawe dlaczego, było to dla niego proste, a wszystkie te narzędzia może mieć w swoim żółtym aucie.

Wyjaśnił nam jeszcze, że ten serwis samochodowy, w którym byliśmy to jego główne zajęcie, a praca w ADAC to tylko dodatek.

Pozostała kwestia rozliczenia. Powiedział byśmy to my zaproponowali kwotę. Tym zabił nam ćwieka. Nie wiem, czy wyglądałem jak nasza opona, bo nie znam relacji płac/kosztów w Niemczech, a jeszcze różne waluty. Sprawa była dla nas ważna, więc na wszelki wypadek zaproponowałem raczej wyższą kwotę. Żachnął się, że to zdecydowanie za dużo. Połowę tej kwoty zaakceptował. Suma, nawet jak na nasze realia, wydawała się do przyjęcia, szczególnie, biorąc pod uwagę awaryjne naprawienie koła w sobotni wieczór.

Z dużo większym spokojem, aczkolwiek z bólem głowy po przejściach, pojechaliśmy do hotelu. Nie dojechaliśmy wprawdzie “dzisiaj”, tylko już “jutro”, ale przynajmniej kładliśmy się spać, wierząc, że teraz to już dojedziemy.

Fajnie jest mieć koło zapasowe, ale ostatnio producenci na nich oszczędzają…

Też mieliście takie przeżycia? Jechaliście ze śrubą/gwoździem w oponie dalej?

2 myśli nt. „Śruba w oponie ponad 1000 km od domu

  1. Michał

    Mariusz , czy to nie z Tobą wracałem z Warszawy , jak jechaliśmy za gościem co to miał w ciężarówce pomiędzy bliźniakami zakleszczoną cegłę ?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.