W ostatni weekend kwietnia było słonecznie i dość ciepło na północy Polski. Wprawdzie wiał wiatr, ale było całkiem sympatycznie, więc w sobotę postanowiliśmy pojechać na Półwysep. W Trójmieście było tak z 21°C, podobnie w Pucku i potem we Władysławowie.
Cieszyliśmy się, że pogoda dopisuje i w Jastarni na pewno będzie fajnie. A tu niespodzianka. Zaraz za Władysławowem temperatura zaczęła spadać. I to tak w dość zawrotnym tempie – co chwila wskaźnik temperatury zewnętrznej auta wskazywał o pół stopnia mniej. Kiedy dojechaliśmy do Chałup, było już 13,5°C przy tablicy wjazdowej, a 13°C przy wyjazdowej. Potem do Jastarni trzymało się już owe 13-13,5°C.
W samej Jastarni wiał zimny wiatr, mimo słońca było pusto, a wydawało się, że przed majowym długim weekendem ludziska się tam zjadą. Zimny wiatr z północy dawał się we znaki i od strony zatoki, i (szczególnie) na brzegu Bałtyku.
Wyglądało na to, że pomimo końca kwietnia Bałtyk zdecydowanie jest jeszcze zimny i wyraźnie obniża temperaturę powietrza. Poddaliśmy się i po ciastku z kawą pojechaliśmy do Pucka. Sytuacja się powtórzyła, tylko w drugą stronę.
We Władysławowie było 21°C, a w Pucku 22°C. Wyszliśmy sobie na puckie molo. Także tam solidnie wiało – taki mamy klimat – ale tym razem wiatr był wyraźnie cieplejszy. Już Zatoka Pucka wystarczyła, by powietrze się ogrzało.
To było dość niesamowite doświadczenie, bowiem odległości nie są wielkie, a zmiany temperatury były ogromne.
Warto na przyszłość brać pod uwagę temperaturę Bałtyku, a nie tylko powietrza nad lądem, bo przy wietrze od strony morza można być zaskoczonym.