Kanton (Guangzhou)

W języku polskim chiński Guangzhou [wymowa guangdżou] nazywamy Kanton za angielskim Canton. Ten termin pochodzi prawdopodobnie od pierwszych europejskich handlarzy – Portugalczyków, którzy rozpoczęli w regionie międzynarodowy handel w 1511 r. Oni nazywali to miasto Cantão. Zapis chiński Guangzhou pokazany jest w prawej kolumnie tej strony.

Kanton jest stolicą prowincji południowo-wschodniej Guangdong. W czasach, gdy Chiny były ciągle skupione na sobie tu, u ujścia Rzeki Perłowej, możliwy był międzynarodowy handel. Z tej tradycji coś pozostało i Kanton był w czołówce miejsc, gdzie najszybciej postępowały zmiany gospodarcze w Chinach ostatnich lat.

Na poprzedniej stronie znajdziesz informacje generalne dotyczące Chin: wizy, zdrowie, waluta, język, obyczaje etc.

Przyjazd

Pociąg przyjechał do Kantonu o czasie. Aktualny czas w Kantonie: . Z uwagi na problemy z wirusami (ptasia grypa, świńska grypa itd.), służby graniczne są czujne w kwestiach chorób (objawy grypy!), przewożenia żywności, kontaktów z ptakami etc. W pociągu (podobnie jest na promie) pasażerowie otrzymują formularze do wypełnienia, dane osobowe i kontaktowe (hotel) oraz sanitarne (czy jesteś chory, miałeś kontakt z drobiem etc.). Przed odprawą paszportową w Kantonie, najpierw należało oddać ów papier na stanowisku "Quarantine". Po odprawie paszportowej prześwietlali rentgenem wszystkie bagaże, nawet małe plecaczki i torebki. Chyba w poszukiwaniu żywności. Strasznie to wkurzające, bo raczej wyjeżdżając z Kantonu można się spodziewać podejrzanej żywności. Z drugiej strony pewnie w Hongkongu i tak jada się drób z kontynentu...

Ekspres z Hongkongu nie Chiny, Kanton, domyzatrzymywał się w Kantonie na dworcu głównym, tylko na wschodnim (Guangzhou East). Do momentu wyjścia poza kontrolę wygląda on normalnie. Dalej, idąc głównym hallem do wyjścia są już znajome klimaty. Zaniedbane otoczenie, nierówna betonowa podłoga, brudne ściany etc. Nie nastraja to turystę pozytywnie...

Będąc przygotowany na wszelką ewentualność, wymieniłem sobie trochę juanów już w Hongkongu. Po drodze przez dworzec hordy "taksówkarzy" namawiają na przejażdżkę. Zaraz za wyjściem stałem w długiej kolejce na postoju taksi. Pojazdów czekało multum, ustawione w 3 albo 4 rzędy. Policjant starał się szybko kierować pasażerów do kolejnych aut. W sumie szło to dość sprawnie.

Było ciemno. W powietrzu unosiła się dosyć gęsta mgła i czuć było niezidentyfikowany niezbyt przyjemny zapach, ni to kanalizy, ni to smogu. Trafił mi się jakiś stary VW Jetta, czy Santana. Szczęśliwie miał działający silnik i hamulce. Co z resztą - nie wiem. Nie byłem w stanie sprawdzić z jaką prędkością facet pruł po drodze, bo oświetlenie tablicy nie działało... Wokół jeździły głównie bardzo stare auta, coś na kształt importu z Niemiec do Polski "aut w całości" sprzed 15 lat. Czasami trafiały się ładne, nowe, drogie bryki.

Kierowcę oddzielała od pasażera na tylnej kanapie metalowa, zdobna krata. Chiny, Kanton, domy widziane z Pagody KwiatuTu chyba także taksówkarze nie czują się bezpiecznie. Jazda była dość zwariowana, z częstą zmiana pasów etc. Gorzej, że w pewnym momencie z całkiem cywilizowanego otoczenia trafiliśmy na ulice jakby slumsów. Mina mi zrzedła, bo pamiętałem, że rezerwowany hotel powinien być w cywilizowanym miejscu. Ta okolica na takie nie wyglądała. Jechaliśmy przez wąskie, słabo oświetlone ulice, pełne zaniedbanych domów. Ludzie w małych sklepikach na parterach handlowali jakimiś artykułami na klepisku...

W pewnym momencie na zakręcie pojawił się wielki budynek pięknie oświetlonego supernowoczesnego centrum handlowego, po czym znowu zagłębiliśmy się w biedzie. Było to duże zaskoczenie.

Po kilku kolejnych minutach jazdy i rosnącego niepokoju, nagle znaleźliśmy się na jasno oświetlonej ulicy, gdzie taksówkarz stanął i na migi wyjaśnił, że dalej nie pojedzie. Wskazał na rozciągający się przed nami pełen ludzi, sklepów, świateł i neonów deptak. Niedaleko ponad domami górował hotel ze znajomym neonem na ścianie. Odetchnąłem!
Ogromne kontrasty to stały element Chin.

Następnego dnia rano wyjrzałem przez okno, a że byłem na ostatnim piętrze widziałem pobliską dzielnicę z góry. Powietrze było zamglone. Widok zaś nie specjalnie budujący. Dużo zniszczonych domów z rozsypującymi się dachami. Ale to był poranek! Nastawienie do świata od razu jest lepsze. Można sobie wytłumaczyć, że oni przechodzą przez okres zmian, które my mamy już za sobą.

Co do mgły, to była codziennie. Szczególnie gęsta rano, po południu było trochę przejrzyściej. Ciekawe czy to tylko kwestia wilgoci od rzeki, czy raczej kwestia smogu. Ogrom aut i otaczający przemysł musi generować zanieczyszczenia.

Sam hotel zrobił dobre wrażenie. Pokój był ogromny, czysty. Restauracje w hotelu przyzwoite, ja "bywałem" głównie w chińskiej. W końcu po to się tam jedzie. W restauracjach obsługa miewała problemy z komunikowaniem się po angielsku. W recepcji bez problemu wymieniali USD na juany, po rozsądnym kursie. Pierwsze co zrobiłem, to oczywiście poprosiłem o turystyczny plan miasta. Czytelnie prezentuje najważniejsze miejsca. Problem jest tylko z nazwami ulic, które są podawane po chińsku, a tylko co niektóre mają zapis łaciński pinyin. Osobiście przy poszukiwaniach ulic kierowałem się krzaczkami, przez proste porównanie tych na planie, z tymi na tablicach na skrzyżowaniach.

Aktualna pogoda w Kantonie.

Jedzenie

Zaraz po wyjściu z hotelu, w pierwszej bocznej uliczce zobaczyłem rząd małych sklepików. Jeden przykuł moją uwagę, ponieważ stały na zewnątrz wielkie słoje, a w środku ni mniej, ni więcej tylko pływały węże... Widok był tak zaskakujący, że wszedłem do środka i rozejrzałem się dokoła. Chiny, Kanton, wężowe winaNa półkach pełno słojów różnej wielkości, a w nich wino "na wężach" (z wężami w środku), "na czarnych mrówkach" (z mrówkami w środku), "na skorpionach" (oczywiście w środku skorpiony) etc. Wokół roztaczał się specyficzny zapach. Pod półkami stały wielkie gliniane wazy (1,5 m wys.). Podniosłem pokrywkę, a tam poskręcane zasuszone węże, między nimi kobry...

Słyszałem, że Kantończycy jedzą wszystko co ma 4 nogi (oprócz stołu), co lata (oprócz samolotu) i co pływa (oprócz statku), ale to robiło wrażenie!

Jadłem zupę z żółwi z dodatkiem kurzych nóżek. U nas kurze nóżki się wyrzuca, dla nich są rarytasem. To samo z głową ryby. U nich otrzyma ją najznamienitszy gość... A co do kurzych nóżek, to co udało mi się objeść z kosteczek przypominało nieco w smaku fragmenty świńskich nóżek. Gniazda jaskółczego nie próbowałem.

Herbata

Przechodząc obok tajskiej Chiny, Kanton, nad Rzeką Perłowąrestauracji ulokowanej w południowo-wschodnim krańcu Shamian, zauważyłem, że we właśnie przywiezionych siatkach ruszały się żywe krewetki. Widok tak świeżych owoców morza przyciągnął mnie do wnętrza. Wewnątrz doszedłem jednak do wniosku, że po późnym śniadaniu, na lunch jest jeszcze za wcześnie. A że było ciepło, poprosiłem o zieloną herbatę.

I tu małe zaskoczenie. Dotychczas herbatę przynoszono w czajniczku już zalaną wodą lub zalewano przy mnie. Natomiast w tej restauracji było to cała celebracja. Pani przyniosła pojemnik z herbatą, czajnik z gorącą wodą oraz cały zestaw porcelany. Mianowicie sporą miskę z wieczkiem w postaci dziurkowanej płytki, małą miseczkę, talerzyk, czarkę do picia i mały dzbanuszek. Po czym wykonała całą serię dość skomplikowanych zabiegów.

Nalała gorącą wodę do miseczki, potem przelała z niej wodę do dzbanuszka, z dzbanuszka do czarki i z czarki wylała do miski. Następnie nasypała nieco herbaty do miseczki, zalała wodą i przytrzymując fusy talerzykiem wylała ten napar do dzbanuszka, z niego do czarki i na końcu znowu do miski. Nieźle – pomyślałem, tracąc orientację - to co dalej? Dostanę coś do picia?

Ale w końcu pani zalała jeszcze raz listki wodą, znowu odcedziła je do dzbanuszka i po nalaniu do pełna do czarki postawiła ją przede mną. W końcu mogłem się napić. Dolewając sobie z dzbanuszka herbaty zastanawiałem się czy jestem w stanie ocenić jej jakość. Była dobra, ale czy jakaś specjalna? Wychowany na herbacie z torebki, nie znalazłem zbyt wielu niuansów...

Shamian

Po zmuszeniu Chin do większego otwarcia się na świat, Brytyjczycy i Francuzi dostali pozwolenie na stałe osiedlenie się na chińskiej ziemi. Chiny, Kanton, park w centrum ShamianKoncesje dotyczyły właśnie Shamian w Kantonie. Przez okres wielu lat było to jedyne takie miejsce w Chinach. Powstała enklawa XIX wiecznej architektury europejskiej - piękne wille, banki, budynki administracji, a wszystko to oddzielone od miasta, odseparowane od otaczającego tłumu Chińczyków. Jest tu kościół, jest i (niestety niszczejąca) kaplica Matki Boskiej z Lourdes.

Wyspa Shamian wrażenia wyspy nie robi. To mały fragment lądu (Łacha Piachu) opływany Chiny, Kanton, Shamian - pałaceod południa przez Rzekę Perłową, a od północy otoczony wąskim kanałem. Musiałem się przejść kawałek wzdłuż kanału do najbliższego mostu i po drodze spostrzegłem jegomościa płynącego małą łódką i zbierającego podbierakiem liście i inne zanieczyszczenia pływające po powierzchni wody. Po drugiej stronie wyspy to samo robił inny jegomość płynąc po rzece stateczkiem. Miło, że w Kantonie dba się o takie sprawy.

Europejczycy pozostawili po sobie wiele kolonialnych pałacyków. Po wyzwoleniu, przejęte przez państwo, niszczały. Kilka odbudowano, pozostałe dalej straszą opuszczeniem. Uszkodzone okna, ściany, gdzieniegdzie wdzierająca się roślinność. Smutne to, bo niektóre budynki są naprawdę piękne. W osi wyspy rozciąga się park pełen rozłożystych drzew i zadbanych klombów. Niezbyt wielu tu turystów spoza Chin.

Shamian niesamowicie kontrastuje z resztą miasta. Tam tętni Chiny, Kanton, tańce nad Rzeką Perłowążycie, ruch na ulicach. Tutaj oaza ciszy i spokoju. Wykorzystują to mieszkańcy. Nad brzegiem rzeki zobaczyć można osoby ćwiczące tai chi. Zespoły ćwiczą śpiew chińskich utworów przy akompaniamencie klasycznych instrumentów. Ludzie spotykają się by przy muzyce z radioodtwarzacza poćwiczyć w parach taniec. Przy czym rock, czy tango, albo walc nie bardzo pasuje do owych śpiewów. Na dystansie kilkuset metrów spaceru promenadą nad Rzeką Perłową spotyka się różne światy.

W jednym miejscu starzec (może 80-letni) spokojnie tłumacząc, sprężyście i z gracją pokazywał różne elementy tai chi 50-letniemu "młodziankowi", który próbował go naśladować. Inny 50-latek bacznie przyglądał się tej scenie, opierając się o swój rower.

Kawałek dalej energiczna pani w średnim wieku przekładała kartki z tekstami zawieszone na przęśle wiaduktu drogowego dyrygując zamaszyście chórkiem "średnio-wiekowych" pań i panów. Śpiewali całkiem przyzwoicie i z zadęciem. Jakiś jegomość siedząc na krześle przygrywał na czymś w rodzaju "bardzo uproszczonej wiolonczeli".

W innym miejscu grupka tańczących tango par, czy raczej uczących się tańczyć, dość głośno puściła sobie muzykę, która nie pasowała do chińskich klimatów.

Wszyscy oni robili to z niesamowitym zaangażowaniem, a jednocześnie świetnie się bawili.

Świątynia Liurong

Świątynia Liurong, ang. Liu Rong Temple Chiny, Kanton, w świątynilub The Temple of Six Banyan Trees, chiń. liu-rong-si (przy ul. Liurong Lu, 87) - Świątynia Sześciu Figowców słynie z 8-bocznej i 17-piętrowej pagody Hua Ta. Jest to stara buddyjska świątynia z V wieku, a Pagoda Kwiatu została zbudowana w XI w. Obiekt przeżył szereg pożarów, był przebudowywany. Chiny, Kanton, Pagoda KwiatuMoim zdaniem wart jest zobaczenia.

W centrum zespołu Liurong, składającego się z kilku budynków znajduje się pagoda. Wydaje się mniejsza, smuklejsza jak na swoje 17 pięter. Na zdjęciu widać jakby było ich mniej, jednak piętra to nie tylko fragmenty z otworem wejściowym na taras, ale także w części z daszkiem jest piętro, tylko ślepe, bez okien. Na każdym piętrze, wewnątrz są wnęki, z posągami świętych. Wejście jest strome i ciasne. Wysocy europejczycy mogą łatwo rozbić głowę. Widok z górnego tarasu jest charakterystyczny dla Kantonu (i chyba innych miast chińskich). Pagoda Kwiatu - schematWiele starych domów, z odpadającymi od wilgoci tynkami, zniszczonymi dachami. Na dachach rosną często drzewka... Wśród nich bardzo wysokie, nowoczesne budynki.

Nieopodal pagody, na murze opisany jest schemat budynku. Tak wnoszę z tego, co widać było na tablicy... Pagodę otacza kilka budynków poświęconych Buddzie i różnym świętym. Kanton, Liurong - daryDość zaskakujące były dary pozostawiane przed posągami. Były wśród nich czekoladki, soki w PETach i napoje w puszkach. W budynku z tyłu pagody stoją 3 posągi reprezentujące Buddów Przeszłości, Teraźniejszości oraz Przyszłości. Jak w wielu buddyjskich świątyniach, z lewej strony ołtarza widać bęben, z prawej dzwon.

Wstęp do świątyni 5 ¥, a do pagody dodatkowo 10 ¥.

Świątynia Guangxiao

Świątynia Guangxiao, ang. Guangxiao Temple, Kanton, Guangxiao - kadzidłochiń. guang-xiao-si (przy ul. Guangxiao Lu) - jedna z najstarszych buddyjskich świątyń w Kantonie (ok. IV w.). Nazwę tłumaczy się jako Świątynia Jasnych Synowskich Uczuć. Jest to bardzo ważne miejsce dla buddystów Zen, Kanton, Guangxiao - królowiejako że praktykował tu w VII w. 6-ty patriarcha Zen. Zespół świątynny jest dość duży i podobnie jak Liurong, przeżył kilka pożarów, po których był odbudowywany.

Wchodzących do Świątyni Guangxiao wita uśmiechnięty Budda Maitreya, po bokach stoją posągi 4 królów, a z tyłu posąg Guanyin - bogini miłosierdzia. W głębi, w głównym pawilonie znajdują się trzy złocone posągi Buddy. Pomimo pory (dzień powszedni, wczesne popołudnie), świątynię odwiedzali ludzie.

W lewym pawilonie Śpiącego Buddy starsi ludzie w ciemnych szatach śpiewali pieśni. Kanton, Guangxiao - modlitwaW prawym pawilonie mnich w szafranowej szacie wybijał rytm na bębenku, a mniszki w ciemnych szatach śpiewnie sylabizowały święte teksty. Nastrój modlitwy, powagi, spokoju. Prawie brak turystów.

Wstęp do świątyni 4 ¥.

Targ wyrobów z żadu (ang. Jade Street)

Żad to potoczna nazwa stosowana dla kamienia stosowanego w jubilerstwie. Dopiero w XIX w. odkryto, że w rzeczywistości to dwa minerały podobne, lecz różniące się budową: jadeit i nefryt. Z obydwu wyrabia się biżuterię i ozdoby. Kanton, Targ JadeitowyPrzy Hualin Jade Article Street (pomiędzy Changshou Lu, Wenchang Lu, a deptakiem Shangxiajiu) jest pełno jubilerskich sklepików i budek, które sprzedają bransoletki, wisiorki, figurki z żadu. Oczywiście nigdzie nie wystawia się cen. Zależą one, jak przypuszczam, od wyglądu potencjalnego klienta, nastroju sprzedawcy etc.

Przechadzając się po Jade Street, pomyślałem w pewnym momencie, że może warto kupić jakiś drobiazg na pamiątkę. Z ciekawości zapytałem o cenę małej figurki smoka. Kanton, zakupy na Targu JadeitowymByła wyższa niż zamierzałem wydać. Ale zapytałem jeszcze w innych punktach o ceny podobnej wielkości figurek, z podobnego zielonego żadu, o podobnym skomplikowaniu wytworzenia – jakości wykonania. Przestrzał był niesamowity. Od 1200 do 3200 juanów. A powaliła mnie jedna pani, która spojrzała na mnie i ze spokojem podała cenę 18000 juanów. Tak, dwa razy zapytałem - 18 tysięcy! Chyba w jej oczach wyglądałem na bardzo zamożnego turystę. A może po prostu na idiotę...?

Przy okazji, nie mówią tam po angielsku, więc jak się im wskaże co nas interesuje, na kalkulatorze wybijają cyfry. Chcecie się targować? Podajecie na kalkulatorze swoje cyfry itd.

W końcu w jednym miejscu, jakiś Kanton, Pchli targ - ozdobymłody człowiek zaprezentował mi figurkę, próbując co nieco wyjaśnić po angielsku. Pokazywał dziwnego stworka, ni to psa, ni to smoka. Mówił, że przynosi szczęście, przyciąga pieniądze. Użył sformułowania, jakby sepleniąc "piss you". I gdy już zastanawiałem się, czy mnie obraża i czy prać, okazało się że to chińska nazwa własna tego czegoś. Potem w domu sprawdziłem, iż to chyba chodzi o PiQiu. Chciał mi sprzedać dwa za mniej niż 1200, bo podobno nosi się je parami. Ale, w mojej opinii też było za drogo. Na skraju uliczki handlowej jest wielka hala, gdzie także się handluje tymi artykułami. Tam za dwa chcieli sporo mniej.

Mniej więcej w połowie długości "ulicy żadowej" znajduje się mała świątynia. Jest to Hualin (chiń. hua-lin-si) – zakątek zadumy w morzu komercji...

Jeśli rzeczywiście chcecie coś kupić, polecam jeszcze Kanton, Pchli targ - rzeźbydla porównania bardziej na północ w osi Hualin Jade Article Street miejsce, które wygląda na pchli targ. Opuszczając ulicę żadową w północno-wschodnim krańcu znajdziecie się koło domu handlowego. Idąc na północ szeroką aleją, traficie obok innego domu handlowego na ów targ. Wije się od alei w głąb coraz mniejszych uliczek i ciaśniejszych domków. Zapuściłem się tam, ale kiedy zapach zrobił się bardzo nieciekawy i zobaczyłem rozdeptanego karalucha olbrzyma, błyskiem się wycofałem.

Handlują tam wszystkim. Niektóre rzeczy były całkiem interesujące. Ceny np. na wyroby z żadu niższe. Nudzący się sprzedawcy grają w różne gry - karty, gry planszowe etc. Jedna przyciągnęła moją uwagę. Wtedy jeden ze sprzedawców, młody człowiek, który już chyba uczy się angielskiego w szkole, próbował zagadać. Angielszczyzna była łamana, ale miło, że się starał. Wytłumaczył, że to ich wersja szachów. Na koniec zapytałem go, dlaczego tutaj ceny np. na żad są niższe niż obok. Wyjaśnił, że tutaj wykładają blat, gazetę i już mogą handlować. Nie płacą za sklep. Prawa rynku są uniwersalne.

Deptak Shangxiajiu

Opisana Świątynia Guangxiao znajduje się blisko, na północny –zachód od Świątyni Liurong. Kanton, Deptak ShangxiajiuPozostałe obiekty Jade Street i pchli targ są mniej więcej na linii Guangxiao - wyspa Shamian. Po drodze jest jeszcze deptak Shangxiajiu. Kanton, Deptak Shangxiajiu - inny kierunekWłaściwie to chyba część DiShiFu, następnie Xiajiu Lu przechodząca w Shangjiu Lu. Wiele sklepów, restauracyjek, w nocy morze neonów i tłumy spacerujących ludzi. Dość często można spotkać restauracje KFC. Mimo upodobań kulinarnych kantończyków ten fast food jest bardzo popularny. Może właśnie dzięki ich upodobaniom… Oni lubią kurczaki i to ich przyciąga to KFC. Połączenie tradycji z nowoczesnością…

Deptak wygląda malowniczo, ale wystarczy skręcić w bok i Kanton, Deptak Shangxiajiu - znowu kontrastobraz zmienia się drastycznie. Klasyczny kontrast. Boczne uliczki, szare, zniszczone domy, niektóre pozbawione dachów, czy wręcz górnych pięter. A pomiędzy nimi właśnie budowany nowy apartamentowiec. Kanton, SzlifierzeW małych sklepikach handluje się wszystkim. W sklepach jubilerskich przy wejściu stoi lada z wyrobami, a w głębi, w kilku ciasnych boksach pracują młodzi chłopcy, szlifując kamienie. Może ich wygląd myli, ale wyglądali często na niepełnoletnich.

Karta Yang Cheng Tong

Z uwagi na lokalizację hotelu w pobliżu interesujących mnie miejsc, poruszałem się głównie pieszo. Mój pobyt w Kantonie był krótki. Planując więcej dni i dłuższe wyprawy, na wzór Hongkongu i karty Octopus, można rozważyć zakup lokalnej karty Yang Cheng Tong. W jej przypadku zwrotny depozyt to 30 ¥. Opłacić nią można publiczny transport, a także zakupy w niektórych sklepach.

Wyjazd

Dojazd z centrum Kantonu na lotnisko, nie stanowił specjalnie problemu. Jako, że wyjazd był po południu, taksówka była zamówiona z zapasem, a potrzebowała ok. 45 min. Gwałtownie rosnąca liczba aut w Chinach i korki mogły ten czas zmienić. Jeśli jest okazja, warto skorzystać z metra, którego Linia 3 dojeżdża do Guangzhou Baiyun International Airport (stacja Airport South). Lotnisko jest spore (większe niż warszawskie). Jest przyzwoicie zorganizowane, odległości nie są wielkie. Z Kantonu polecieliśmy do Pekinu.

Treść była ciekawa? Podziel się:

Facebook |  Twitter |  Email